poniedziałek, 25 marca 2013

"All beginnings are obscure"

      Tytułując notkę słowami, które podobno lubił powtarzać Hermann Weyl (jeden z wybitniejszych fizyków i matematyków początku ubiegłego stulecia) chcę zasygnalizować jedno - poniżej znajdują się przede wszystkim przymiarki i mocowanie się z różnymi pomysłami.
       Wstępnie mówiąc, chodzi o relację między reprezentacją miasta a pewną konkretną grupą ludzi. Relacja ta jest niejako uporządkowana - grupa ludzi zastaje pewne znaczenia/reprezentacja w miejskiej przestrzeni, te zaś - są przez kogoś wyprodukowane i uczynione środkiem współkonstytuującym charakter miasta. Chcąc mieć jak najłatwiejszy dostęp do wspomnianej, a wciąż enigmatycznej, "pewnej grupy ludzi", warto zwrócić się do tych, którzy są w najbliższym otoczeniu; w moim przypadku będą to koledzy i koleżanki studenci bądź absolwenci tego samego kierunku studiów. 
       I tu pojawia się pierwsza trudność. Pojawiły się wątpliwości jak właściwie wspomnianą wyżej relację dokładnie określić (cały zamysł został omówiony wewnątrz grupy, z którą zajmuję się zarysowywanym problemem). Z jednej strony pojawił się intuicyjnie jasny pomysł zastanowienia się nad efektywnością "konsumowania" przez studentów takich reprezentacji miasta generowanych strategicznie (odgórnie), gdzie określonym ludziom - studentom (i nie tylko) - sprzedaje się pewną markę, tym samym zachęcając ich do przybywania do danego miasta (mowa będzie wyłącznie o Poznaniu) i pozostawaniu w nim, dzięki czemu, mówiąc wprost, kiesa miejska zapełniać się będzie i banknoty w uszach włodarzy szeleścić miło będą. Można by zatem zapytać się studentów studiujących w Poznaniu o ich stosunek z reprezentacjami miasta (jako pewnej całości, której przypisywane są określone, atrakcyjne atrybuty), rolę tych reprezentacji w ich wyborach, oraz wreszcie - czy traktują te "oficjalne", strategiczne reprezentacje serio, a jeśli tak, to czy one w konfrontacji z codziennymi praktykami "ocalały" (co też trochę zawęża spektrum badanych do osób, które spędziły w Poznaniu przynajmniej rok). Tak, wydaje się takie badanie intuicyjnie zasadne. Co mnie jednak w tym podejściu niepokoi to jego, moim zdaniem, trywialny i nieco "fałszerski" charakter. Studenci in spe mogą sugerować się szeregiem czynników nie mających nic wspólnego ze strategicznie konstruowaną i przeznaczoną do specyficznej konsumpcji marką miasta. Może to być kwestia bliskości dobrej uczelni, względnie taniej komunikacji miejskiej, szacowanej stopy bezrobocia w danym mieście, czy po prostu obecności na danej uczelni kierunku, którego na innym uniwersytecie nie ma. Chodzi o to, że w przypadku Poznania, żaden student spośród respondentów może nie mieć autentycznie na myśli, że Poznań to "miasto know-how", że mamy dużo fajnych centrów handlowych (co wcale zresztą nie jest "fajne"), albo, że mamy znakomitą infrastrukturę (której zresztą znakomitej nie mamy).
       Z drugiej strony można jeszcze ukonkretnić grupę osób badanych i zawęzić ją do studentów kulturoznawstwa, czyli do tych, wśród których ja sam się znajduję. W tym podejściu można by zbadać wyobrażenia studentów kulturoznawstwa na temat swojej roli w danym mieście w kontekście jego oferty przykładowo artystycznej. Można sprawdzić, na ile młodzi kulturoznawcy planują ingerować w tkankę miejską wykorzystując swoje nabywane kompetencje. Można dotrzeć do absolwentów kulturoznawstwa i zapytać się o ich formę zawodowej aktywności w kontekście działania w rzeczywistości miejskiej. Wówczas, relacja "reprezentacja miasta - student" zyskuje istotne uzupełnienie. Przybiera ona formę: "reprezentacje miejskie - studenci kulturoznawstwa". Aby nie nakierować badania w stronę socjologicznej analizy (zazwyczaj opłakanej) sytuacji studenta kulturoznawstwa na rynku pracy, kluczowym byłoby podkreślenie krytyki kulturoznawców wymierzonej przeciwko decyzjom władz, które blokują drogę różnym inicjatywom np. związanym ze sztuką (vide galeria "Pies"), prowokując oddolnie określone reprezentacje miasta, jako rezultatu określonych działań władz, które skutkują chociażby "drenażem" studentów kulturoznawstwa z Poznania. W ramach tego podejścia kluczowe byłoby badanie jakościowe, podczas gdy w pierwszym - raczej ilościowe. Problematyczne jest to, że zakłada się tutaj niezwykle wysoką samoświadomość potencjalnych badanych, a także to, czy oni manifestują swoje poglądy poprzez chociażby Internet (prowadzenie bloga), czyli - poprzez jakie właściwie środki samoświadomi kulturoznawcy kodują określone znaczenia. W świetle drugiego podejścia istotny jest aspekt krytyczny produkowania znaczeń, co wiąże się z problematyką ścierania się dyskursów. Innymi słowy - najpewniej trzeba by zwrócić się do absolwentów, którzy w dodatku są aktywistami (a z pewnością do kulturoznawców-aktywistów).
      Decyzję, które podejście należy wybrać, odwlekam - być może żadne spośród dwóch powyższych nie jest trafne. Niewątpliwie jednak, jeżeli grupą badaną będą studenci kulturoznawstwa, kontekst badania będzie musiał być odpowiednio wąski, nie próbujący wiązać omawianej problematyki np. z kwestiami postkolonializmu w odniesieniu do Polski. W moim przypadku wiąże się z to wątpliwościami dotyczącymi uznawania Polski za kraj postkolonialny, a wątpliwości znajdują swoje źródło w zestawieniu Polski z chociażby RPA. Być może jest to problem literaturoznawców-akademików potrzebujących dziejowej periodyzacji i nieco jej nadużywający; podobnie jak potrzebą niderlandystów wydaje się ciągłe rozważanie czy afrikaans jest językiem czy dialektem.